niedziela, 9 lipca 2017

Przygoda z Cork - przylot (08.07)

Droga powrotna z Cork rozpoczęła się wyjazdem z akademika - 4 rano. Taksówkarzem okazał się Mike, Przyjechał do Irlandii ponad 10 lat temu z Rumunii, jest tu z żoną i dzieckiem. Rozmawialiśmy o mentalności Irlandczyków - ich przyjaznemu nastawieniu do świata i o tym, że można tutaj żyć spokojnie. 
Samolot pełen Polaków przemieszczających się do Polski z dziećmi - wakacyjnie, w odwiedziny. 
Lądowanie we Wrocławiu odbyło się przed planowanym czasem, szybko i sprawnie. Złapałam pociąg do Poznania i przed 15.00 byłam w domu.
Jak miło było zobaczyć wszystkich kierowców jeżdżących po  "właściwej" stronie jezdni :)
Powoli się przestawiam, choć jeszcze zdarza mi się znaleźć słówko w języku angielskim szybciej, niż po polsku :)
Niezwykła to była przygoda...

 fotorelacja:

Tak dla porównania - widok na pola wokół Cork i pola wokół Wrocławia...  Irlandia jest zielona!

 


piątek, 7 lipca 2017

Dzień dwunasty - piątek (07.07)

Dziś ostatni dzień zajęć. I piątkowy test - jestem z siebie dumna: 49/50!!! Taka sytuacja ;)
Postanowiłam skończyć dzień (a w zasadzie cały mój pobyt) zwiedzając. Kończyłam wcześniej, więc zdążyłam na piętrowy autobus :) Godzina minęła szybko i przyjemnie. Zostało mi jeszcze sporo czasu, więc złapałam podmiejski autobus do Blarney. 
 Blarney to wioska niedaleko Cork - ok. 30 min. jazdy autobusem. Słynie z pięknej okolicy - przede wszystkim z Zamku i Ogrodów. Blarney Castle to olbrzymia posiadłość z przepięknymi terenami zielonymi, a sam zamek to ciekawostka turystyczna. Można wdrapać się na wieżę (100 stopni - wysokich, kamiennych, krętych). Wychodząc na szczyt docieramy do "Blarney Stone" - a w rzeczywistości to nie kamień, tylko część ściany zamkowej wieży. Każdy, kto pocałuje ten kamień, zyska wielkie zdolności krasomówcze i słynął będzie z elokwencji. Żeby dosięgnąć kamienia, trzeba położyć się na plecach, uchwycić barierki, mocno wychylić poza mury wieży (głową w dół, do tyłu) - i będąc przytrzymywanym za nogi przez pracownika Zamku, omalże głową w dół, cmoknąć ścianę. Cóż... nie skorzystałam. Wersja oficjalna - poziom mojej elokwencji uważam za wystarczający. Wersja nieoficjalna - po takich wygibasach chybabym nie wstała, a mój ortopeda zszedłby na zawał...
Resztę czasu (zdecydowanie za krótko!) spędziłam spacerując po ogrodzie... Przepiękne... 
Zakończenie to chowder (tradycyjna irlandzka zupa rybna) w pubie i powrót do akademika. Teraz pakowanie, wstaję o 3.30. Na lotnisko zawiezie mnie taksówkarz o imieniu Mike :)

fotorelacja:
To na początek kilka zdjęć z piętrowego autobusu:


Dzwony Shandon

Jeden z najstarszych w Cork sklepów ze słodyczami

Budynek Opery - nowoczesny, odnowiony po pożarze

Tutaj urzędują władze miasta


A to stacja kolejowa. Będzie w przyszłości przenoszona bliżej centrum miasta


Rząd kamienic przy północnym kanale rzeki Lee - narożną zajmuje Cork English College :)


Chciałabym zobaczyć te łodzie w ruchu, na rzece :)
 

A to już wioska Blarney. Pierwsze zdjęcie to dziewczyny z kijami do hurlingu. Doczytałam, że to najszybsza gra zespołowa świata!


Poniżej Blarney Castle - widok z wieży, oraz fragmenty ogrodów wokół Zamku i Pałacu


Poniższy fragment ogrodu to ogród trucizn - w specjalnie osłoniętych, wydzielonych miejscach znajduje się kolekcja roślin trujących z różnych zakątków świata

 


 
W głębi ogrodu Blarney House - Pałac, rezydencja właścicieli.




Kolejny fragment ogrodu to przepiękne kamienie - czy widać nos wiedźmy?
 
Tutaj "Siedem sióstr"
A ten bar - restauracja to mój przystanek na smakowity chowder :)



Potem powrót do miasta i... zadziwienie - co tutaj robią rzesze młodych ludzi siedzących na wędkarskich krzesełkach, w kocykach i śpiworkach??? zgaduję, że to nowe hobby młodego pokolenia - "czekamy na jutrzejszą wyprzedaż..."


Jakie mogłoby być moje ostatnie zdjęcie tego dnia?... Czapla na posterunku :)
 

czwartek, 6 lipca 2017

Dzień jedenasty - czwartek (06.07)

Dziś ostatni dzień zajęć popołudniowych - miło pożegnaliśmy się w grupie, czworo z nas wraca do domów - Ludoviko i Gabriele do Włoch, do Gubbio, Roman do Zurichu i ja - do Polski. 
Dziś zaplanowałam sobie poranny spacer przez English Market oraz (jeśli pogoda dopisze), popołudniową przejażdżkę piętrowym autobusem turystycznym z nadzieją na fajne zdjęcia z wysokości pierwszego piętra. Pierwsza część zrealizowana - targ zachwycił swojskością, zapachami, różnorodnością. Co do drugiej części dnia - cóż - po raz kolejny okazało się, że Irlandczycy szanują swój czas... Ostatni autobus turystyczny wyrusza o... 16.30! A ja zajęcia kończyłam 10 minut wcześniej, nie sposób było zdążyć przebiec ten nieduży kawałek miasta. No cóż. Wróciłam do akademika i poczytałam troszkę o wydarzeniach w Polsce - dziś moja nauczycielka, Lynda zapytała mnie o wizytę D.Trumpa! Przygotowałam się zatem do odpowiedzi :) Jutro test, zabieram się za zadania domowe i gramatykę (ehhh...)

fotorelacja:

English Market - jeszcze pusty i spokojny...


Jeżeli gdzieś zaliczyć powtórkę kulinarną, to restauracja tajska i przepyszny sok z mango :)





środa, 5 lipca 2017

Dzień dziesiąty - środa (05.07)

Dziś, po wczorajszym wypoczynku, mogłam nabrać sił na kolejną przygodę :) Co prawda, z perspektywy Joela, mojego hiszpańskiego, 17-to  letniego kolegi z grupy to chyba nie przygoda, ale cóż... po angielsku nazywa się to "generation gap". 
A zatem: porozmawiałam z "miejscowymi", poczytałam w internecie artykuły z lokalnych gazet i nabrałam chęci na... niespotykane widoki. W Cork jest targ, English Market - od 1788 roku. Takie miejsce, gdzie pojawiają się lokalni sprzedawcy - mięso, pieczywo, warzywa, owoce itp...
I przy okazji miejsce, gdzie pojawiają się też czaple! Przyzwyczajone, że trafiają się im rybne ochłapy z poprzedniego dnia. NIESAMOWITE! English Market usytuowany jest na Grand Parade - tak dla porównania to poznański Św. Marcin, Mielżyńskiego. I stado czapli o 5.30 rano...
To poszłam, zrobiłam sporo zdjęć i... wróciłam spać jeszcze przez chwilkę. Bo przecież dziś normalny (dłuższy) dzień zajęć. 
Popołudnie i wieczór to spokojny spacer do Parku Fitzgeralda i... zadania domowe...

fotorelacja:

Godzina 5.30... przedstawienie z czaplami w roli głównej:
Akt I: oczekiwanie







Akt II: jedzenie nadchodzi!





Wieczorny spacer do Fitzgerald Park:


Marzenie ogrodnika:



I oczywiście: rzeka Lee

 

wtorek, 4 lipca 2017

Dzień dziewiąty - wtorek (04.07)

Dzisiejszy dzień toczył się o wiele spokojniej niż poprzednie cztery :)
Od rana zajęcia, najpierw z Lyndą, potem z Adamem. Krótka przerwa na lunch i powrót na zajęcia popołudniowe. Co do przerwy - wykorzystałam ją najlepiej, jak tylko mogłam - w ramach zbierania nowych doświadczeń dziś odwiedziłam restaurację z daniami japońskimi. Tak naprawdę to nie do końca wiem, czego kosztowałam, ale było wyśmienite :)
Po zajęciach krótki spacer po Cork i... cóż, wizyta w sklepie z pamiątkami. Wyglądają rzeczone sklepy dość monotematycznie, bo prawie wszystko w takim miejscu jest... zielone :) Ewentualnie czarne, jeśli zamiast napisu Ireland mamy napis Guinness :)
Zaopatrzona w drobne upominki dla najbliższych zajęłam się zadaniami domowymi i nabieraniem sił na kolejny, intensywny dzień.

fotorelacja:

Dziś krótko - poniżej BENTO (czyli kilka potraw do wypróbowania na jednym talerzu) z baru z kuchnią japońską.


A teraz ciekawostka:
Dlaczego irlandzkie drzwi są tak kolorowe?
Legenda głosi, że dwóch znanych irlandzkich pisarzy George Moore i Olivier St John Gogarty, którzy nie stronili od kieliszka (tudzież kufla), po wyjściu z pubu miewali problemy, żeby trafić do swoich domów. W końcu jeden z nich, poirytowany częstymi pomyłkami sąsiada, pomalował swoje drzwi na zielono. Drugi nie pozostał mu dłużny i swoje też pomalował – ale na czerwono.
Inna historia mówi, że kiedy umarła słynna brytyjska królowa Wiktoria, Irlandczycy na znak radości postanowili pomalować drzwi we wszystkich kolorach tęczy.
Najpopularniejsza wersja sugeruje, że bajeczne kolory irlandzkich drzwi, to efekt zapobiegliwości irlandzkich żon. Podobno Irlandki miały dość faktu, że ich pijani mężowie nie wracali do swoich domów, tylko omyłkowo (podobno) szli do domu sąsiadki. Aby temu zapobiec, kobiety postanowiły pomalować drzwi na jaskrawe charakterystyczne kolory, tak aby ich partnerzy dobrze zapamiętali i rozpoznali swoje domy.


I kolejna:
Paddywagon to popularna nazwa autobusu policyjnego - Paddy to przezwisko oznaczające Irlandczyka (od imienia Patrick). Angielska policja, nie mogąc poradzić sobie z burdami Irlandzkich imigrantów zmuszona była obmyślić sposób na zatrzymanie większej ilości osób na raz - stąd autobus, a że zazwyczaj pełen Irlandzyków, to paddywagon. Niezwykłe jest irlandzkie poczucie humoru - paddywagon to nazwa popularnej firmy turystycznej!
 

 I w sumie to Irlandczycy muszą się mocno uśmiechać, jak widzą taki paddywagon pełen kiwających do nich, roześmianych turystów! PS: też tam byłam, też kiwałam przechodniom :)


poniedziałek, 3 lipca 2017

Dzień ósmy - poniedziałek (03.07)

Poniedziałek - zaczynam drugi tydzień zajęć. Mam zmianę nauczyciela (drugi blok zajęć). Christinę zastąpił Adam. Po pierwszych zajęciach mam ochotę na więcej - jesteśmy (niestety) dość przywiązani do książki - mało rozmawiania "po prostu" - raczej realizujemy ćwiczenia. 
Po szkole korzystam z wolnego popołudnia i zwiedzam. Plan na dzisiaj to Katedra Północna, Kościół Św. Anny i słynne dzwony (Shandonn bells) oraz Cork Gaol (więzienie i muzeum radia).
Sporo spacerowania :) Cóż - od wtorku do czwartku zajęcia popołudniowe uniemożliwią tak intensywne spacery. 


fotorelacja:

Po  dość mozolnym wspinaniu się na wzgórze w północnej części miasta widać obrazki typowe dla irlandzkiego miasteczka.



Tak wyglądają liny uruchamiające dzwony na wieży kościoła Św. Anny, tzw. Shandon Bells


A tak trzeba się wspinać na kolejne kondygnacje....


To wahadło (działające!) zegara na wieży


A to cały mechanizm zegara (kolejne piętro wyżej)


A to widok z wieży


I mój aparat ze swoimi panoramicznymi możliwościami:)


Dzwony trudno sfotografować - są umieszczone pomiędzy sporej wielkości krokwiami.


Kolejna, urokliwa uliczka Cork


Budynek w trakcie remontu - to stary kościół, aktualnie szkoła muzyczna. No i te rośliny - czy to nie budleja przypadkiem?


Wejście to City Gaol - więzienia miejskiego.


I całkiem wymowne figury woskowe :)


Skrzydło więzienne z częścią muzealną


Cela od środka


I widok zza krat


A to już część poświęcona radiu


A to taki "żarcik" dla osób pracujących w nurcie TSR (Podejściu Skoncentrowanym na Rozwiązaniach) - Solution Focused. Bo i na nogach można mieć "solutions"


A to olbrzymia niespodzianka w drodze powrotnej - CZAPLA! W samym centrum miasta...


Tutaj, dla potwierdzenia - w tle Katedra, a te żółte budynki z prawej to mój akademik. No i czapla...