Dziś, po wczorajszym wypoczynku, mogłam nabrać sił na kolejną przygodę :) Co prawda, z perspektywy Joela, mojego hiszpańskiego, 17-to letniego kolegi z grupy to chyba nie przygoda, ale cóż... po angielsku nazywa się to "generation gap".
A zatem: porozmawiałam z "miejscowymi", poczytałam w internecie artykuły z lokalnych gazet i nabrałam chęci na... niespotykane widoki. W Cork jest targ, English Market - od 1788 roku. Takie miejsce, gdzie pojawiają się lokalni sprzedawcy - mięso, pieczywo, warzywa, owoce itp...
I przy okazji miejsce, gdzie pojawiają się też czaple! Przyzwyczajone, że trafiają się im rybne ochłapy z poprzedniego dnia. NIESAMOWITE! English Market usytuowany jest na Grand Parade - tak dla porównania to poznański Św. Marcin, Mielżyńskiego. I stado czapli o 5.30 rano...
To poszłam, zrobiłam sporo zdjęć i... wróciłam spać jeszcze przez chwilkę. Bo przecież dziś normalny (dłuższy) dzień zajęć.
Popołudnie i wieczór to spokojny spacer do Parku Fitzgeralda i... zadania domowe...
fotorelacja:
Godzina 5.30... przedstawienie z czaplami w roli głównej:
Akt I: oczekiwanie
Akt II: jedzenie nadchodzi!
Wieczorny spacer do Fitzgerald Park:
Marzenie ogrodnika:
I oczywiście: rzeka Lee
fotorelacja:
Godzina 5.30... przedstawienie z czaplami w roli głównej:
Akt I: oczekiwanie
Akt II: jedzenie nadchodzi!
Wieczorny spacer do Fitzgerald Park:
Marzenie ogrodnika:
I oczywiście: rzeka Lee
Gratuluję udanego polowania z kamerą!
OdpowiedzUsuń