środa, 5 lipca 2017

Dzień dziesiąty - środa (05.07)

Dziś, po wczorajszym wypoczynku, mogłam nabrać sił na kolejną przygodę :) Co prawda, z perspektywy Joela, mojego hiszpańskiego, 17-to  letniego kolegi z grupy to chyba nie przygoda, ale cóż... po angielsku nazywa się to "generation gap". 
A zatem: porozmawiałam z "miejscowymi", poczytałam w internecie artykuły z lokalnych gazet i nabrałam chęci na... niespotykane widoki. W Cork jest targ, English Market - od 1788 roku. Takie miejsce, gdzie pojawiają się lokalni sprzedawcy - mięso, pieczywo, warzywa, owoce itp...
I przy okazji miejsce, gdzie pojawiają się też czaple! Przyzwyczajone, że trafiają się im rybne ochłapy z poprzedniego dnia. NIESAMOWITE! English Market usytuowany jest na Grand Parade - tak dla porównania to poznański Św. Marcin, Mielżyńskiego. I stado czapli o 5.30 rano...
To poszłam, zrobiłam sporo zdjęć i... wróciłam spać jeszcze przez chwilkę. Bo przecież dziś normalny (dłuższy) dzień zajęć. 
Popołudnie i wieczór to spokojny spacer do Parku Fitzgeralda i... zadania domowe...

fotorelacja:

Godzina 5.30... przedstawienie z czaplami w roli głównej:
Akt I: oczekiwanie







Akt II: jedzenie nadchodzi!





Wieczorny spacer do Fitzgerald Park:


Marzenie ogrodnika:



I oczywiście: rzeka Lee

 

1 komentarz: